czwartek, 10 października 2013

KOBIECY WYMIAR WODY

Aby zwalczyć problem braku wody na świecie, nie wystarczy budowa nowych studni czy wydajniejsze techniki nawadniania. Najpierw trzeba wysłuchać najlepszych ekspertów w tej dziedzinie – kobiet

Podczas wycieczki po afryce nie można po-wstrzymać się od uwiecznienia tego niezwykłego widoku: dumnie wyprostowana kobieta niesie na głowie wielki baniak z wodą. Albo wiadro, misę lub tykwę. Co za imponująca siła i poczucie równowagi! Pamiętajcie, żeby opisać tę fotkę, bo po latach trudno będzie sobie przypomnieć, gdzie była zrobiona. Kenia? Ghana? Etiopia? Można się pomylić, bo taki widok jest powszechny w większości biednych rejonów afrykańskiego kontynentu. Zachwyca, gdy stanowi wspomnienie z egzotycznej wycieczki. Ale rujnuje życie, gdy jest częścią codzienności.

Pojemnik z wodą może ważyć nawet 40 kilogramów. Zazwyczaj waży około 15–20 kilogramów, bo i o wodę jest trudno, i nie każdy jest siłaczem. Zwłaszcza gdy baniak niesie dziecko lub gdy oprócz baniaka trzeba nieść własne dziecko. Ale dla kobiet w Afryce, Azji i Ameryce Południowej to norma, nic nadzwyczajnego. Tak samo jak to, że po latach dźwigania dochodzi do deformacji kręgosłupa, zmian reumatycznych i urazów. Zaraz, zaraz – nikt nie każe nosić wody na głowie! Część kobiet targa ją przecież na biodrze. Racja, wtedy trzeba się jeszcze liczyć z bolesnymi zmianami w obrębie miednicy.

Wyprawa po wodę
Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że ponad 1,1 miliarda ludzi na świecie nie ma dostępu do czystej, bezpiecznej wody pitnej. Przez „brak dostępu” rozumie się, że nie ma jej w zasięgu 15 minut marszu, czyli że wyprawa po wodę (tam i z powrotem) zajmuje co najmniej pół godziny. Dla nas, udających się na taką wyprawę najwyżej do łazienki, pół godziny to kawał czasu. Ale już na przykład w Afryce ponad 40 procent kobiet na jeden kurs po wodę poświęca co najmniej godzinę. Podczas badań w Kenii stwierdzono, że średnia dla tego kraju to dwie godziny. Ale w Afryce są też rejony, gdzie codzienne zbieranie wody trwa nawet osiem godzin... Analizy dotyczące terenów wiejskich na Czarnym Lądzie wykazały, że po wodę idzie się tam średnio 10 kilometrów. A w porze suchej – nawet dwa razy dalej.
Kilka godzin czy 20 kilometrów to nie brzmi zbyt zachęcająco, ale wyobraźnia wciąż to ogarnia. Kiedy jednak pomnożymy ten dzienny wynik przez wszystkie dni roku lub liczbę kobiet zmuszonych do wędrówek w poszukiwaniu wody, otrzymamy kosmiczne liczby. Dosłownie kosmiczne – przekonuje raport UNIFEM, funduszu Organizacji Narodów Zjednoczonych na rzecz rozwoju kobiet. Wyliczono w nim na przykład, że same mieszkanki Afryki Południowej, poszukując wody, łącznie przechodzą 16 razy odległość z ziemi na księżyc i z powrotem. Codziennie! To o odległości, teraz czas na czas. Organizacja Living Water International przebadała mieszkańców Salwadoru. Kobiety w przykładowej- ośmioosobowej- rodzinie potrzebowały sześciu godzin na przynoszenie- do domu-
wody wystarczającej- na dwa dni. Czyli średnio 3 godziny dziennie razy 365 dni w roku – razem 1095 godzin. To odpowiednik pół roku pracy w systemie ośmiogodzinnym. Wyobraźcie sobie, że przez sześć miesięcy, bez urlopu, zamiast siedzieć w pracy od poniedziałku do piątku, cały ten czas zużywacie na szarpanie się z 20-litrową bańką wody.

Lista krzywd
Chory kręgosłup i utrata możliwości zarobku to wciąż niecała cena, jaką płacą najuboższe kobiety na terenach dotkniętych suszą. Dalekie wyprawy z ciężkim pojemnikiem na wodę kosztują je mnóstwo energii. Ile dokładnie? Nawet jedną trzecią wartości kalorycznej zjadanych przez nie posiłków – wynika z badania przeprowadzonego w Zimbabwe. A to w przypadku osób, które nie dojadają, naprawdę ogromna cena. W efekcie organizm jest osłabiony i bardziej podatny na choroby. O te zaś nietrudno, bo duża odległość do źródła czystej wody często sprawia, że czerpana jest ciecz dostępna bliżej domu. Mimo że nie spełnia norm wymaganych do nazwania jej wodą pitną. Efekt? Co roku na choroby wywołane piciem zanieczyszczonej i zakażonej wody umiera około trzech milionów ludzi. W większości dzieci poniżej piątego roku życia, wykończone przez biegunki. Taka liczba umierających i chorych sprawia, że łatwo zapomnieć o innych konsekwencjach poszukiwań wody przez kobiety. To przecież godziny, dni i tygodnie wyjęte z życia, zabrane z czasu na opiekę nad rodziną, naukę, pracę zawodową... Brak wody utrzymuje całe pokolenia afrykańskich i azjatyckich dziewczynek w nędzy, bo nie daje im czasu na pójście do szkoły, a potem na znalezienie pracy. W skali całego kraju rozmiary strat są naprawdę przytłaczające. UNIFEM podaje przykład Indii, gdzie kobiety, jak się szacuje, spędzają rocznie 150 milionów dni roboczych na szukaniu i noszeniu wody. Oznacza to dla nich utratę potencjalnych wynagrodzeń o łącznej wysokości 10 miliardów rupii (około 200 milionów dolarów) rocznie.

Jeżeli do tych rachunków straconych szans dołożyć jeszcze napady i gwałty na kobietach wypuszczających się daleko od domu w poszukiwaniu wody, to widać prawdziwą skalę problemu.

Studnie dla kobiet
Rozwiązanie wodnego kryzysu na świecie nie jest proste (to banał). Ale może być jeszcze trudniejsze, jeśli nie zwróci się uwagi na pewien drobiazg. Zauważyliście, że w powyższych opisach jako poszukiwacze wody w ogóle nie pojawiają się mężczyźni? To nie przypadek. W krajach rozwijających się zdobywanie wody i decyzje o jej wykorzystaniu to niemal wyłącznie domena kobiet. I nie można o tym zapomnieć, jeśli chce się planować skuteczne programy pomocy ludziom pozbawionym wody. Inaczej cała akcja może wziąć w łeb.
Organizacje społeczne i rządy wielu państw z dumą pokazują przykłady działań na rzecz ludzi nękanych suszą. Choćby akcje wiercenia- studni, które mają dostarczać lokalnym społecznościom czystej i bezpiecznej wody do picia i domowego użytku. Tylko czy zdjęcia uśmiechniętych biedaków przy lśniącej nowością pompie zawsze dokumentują projekt zwieńczony sukcesem? Otóż jeśli pracowali przy nim sami mężczyźni, to często, niestety, nie. Przykłady z Afryki można znaleźć na stronach biuletynu ONZ-owskiej Organizacji do spraw Żywności i Rolnictwa (Food and Agriculture Organisation). Co z tego, że w kilku wsiach wywiercono studnie i zamontowano pompy, skoro ich uchwyty nie były przystosowane do wzrostu i siły kobiet i dziewczynek? No i zapomniano o przeszkoleniu pań w zakresie napraw i konserwacji urządzenia. A to przecież one na co dzień są jego użytkownikami i jeśli sprzęt źle działa, to wiedzą o tym pierwsze.
Miejscowość Hile, wschodni Nepal: zupełnie inny koniec świata, a tak samo głupio wyszło. W ramach „projektu wodnego” wywiercono wiele studni. Gdzie? No, tam, gdzie pan koordynator i pan inżynier uznali za słuszne i najwygodniejsze dla ludzi – wzdłuż drogi. Użytkowników (czyli kobiet) nikt nie spytał. W efekcie wstydziły się na widoku publicznym myć i prać rzeczy, jak robiły to w kameralnych warunkach przy naturalnych źródłach wody. Pozostało im albo noszenie wody ze studni do domów (więcej pracy, niż miały), albo czekanie z ablucjami do zmroku (trudno to nazwać poprawą bezpieczeństwa kobiet). W późniejszych sondażach panie skarżyły się na całkowity brak konsultacji umiejscowienia studni.

Żeby zapobiegać takim kwiatkom, w działaniach mających rozwiązać problem braku wody coraz częściej stosuje się dziś tak zwane zintegrowane zarządzanie zasobami wodnymi. To podejście uwzględnia nie tylko aspekty finansowe i ekologiczne, ale także społeczne. Zakłada na przykład pomoc kobietom w wypracowaniu mocnej pozycji w zmaskulinizowanej społeczności, gdzie dotąd nie miały prawa głosu (mężczyźni ignorujący pojedyncze kobiety liczyli się na przykład z opinią lub żądaniem żeńskiej organizacji). Zintegrowane zarządzanie wymaga angażowania ich na kierownicze stanowiska przy „projektach wodnych” i umożliwienie im zdobycia wiedzy inżynierskiej i ekonomicznej.

Latryna (ko)edukacyjna
W trakcie walki o powszechny dostęp do wody uświadomiono sobie, że to tylko połowa problemu. Zagrożeniem jest bowiem nie tylko sam brak wody, ale także jej brak połączony z brakiem toalet. Cóż po źródle czystej wody, jeśli będzie ono zanieczyszczane odchodami? To jeden z najprostszych sposobów rozprzestrzeniania się ciężkich chorób zakaźnych. Dlatego dość szybko hasła organizacji walczących z problemem braku wody zmieniono na „woda i sanitariaty dla wszystkich”. Hasła te znalazły się też wśród tak zwanych Milenijnych Celów Rozwojowych przyjętych w 2000 roku przez ONZ. Jeden z nich zakłada, że „do 2015 roku zmniejszony zostanie o połowę odsetek ludzi niemających dostępu do bezpiecznej wody pitnej i podstawowych sanitariatów”. Ambitnie, bo w tej chwili czystej wody nie ma 1,1 miliarda, a sanitariatów 2,6 miliarda mieszkańców globu.

Problem braku toalet wyjątkowo mocno uderza w kobiety. – Kobiety mają w tym zakresie specjalne potrzeby – podkreślała w jednym z internetowych wywiadów Joke Muylwijk, dyrektor organizacji Gender and Water Alliance z Holandii. – W odróżnieniu od mężczyzn nie mogą po prostu pójść za potrzebą na pole. A jeśli tak zrobią, często padają ofiarami przestępstw seksualnych. Niektóre piją mniej wody, by nie musieć często się załatwiać. Niektóre dziewczynki nawet porzucają z tego powodu szkołę – dodaje Holenderka.
Zaskoczeni? Potwierdzają to twarde dane: jedna na 10 afrykańskich dziewczynek w wieku szkolnym nie przychodzi do szkoły podczas miesiączki albo nawet rzuca w okresie dojrzewania podstawówkę, bo nie ma w niej odrębnych, bezpiecznych i czystych toalet ani możliwości umycia rąk.

Analizy przeprowadzone w Kambodży, Indonezji i Wietnamie wykazały, że kobiety chcą mieć toaletę w pobliżu domu, bo daje im to prywatność, wygodę i czystość domowego otoczenia. Mężczyźni jako największy zysk z latryny wymieniali... nowe źródło nawozu. Bez komentarza. Nic dziwnego, że to kobiety są motorem zmiany i zaangażowanymi uczestnikami akcji prowadzących do zmiany standardów higienicznych. Gdy w zeszłym roku w regionie Kavre w Nepalu prowadzona była akcja budowania latryn przy każdym gospodarstwie, uczestniczyło w niej mnóstwo kobiet. Najmłodsza uczestniczka miała 5 lat, najstarsza – 73. 10 lat temu w okolicy nie było ani wody, ani sanitariatów. Teraz jest jedno i drugie.

Problem w tym, że w krajach najuboższych kobiety wciąż rzadko mają udział we władzach i podziale pieniędzy. Także tych, które można by wykorzystać do poprawy zaopatrzenia w wodę i poprawy warunków sanitarnych. Tym zajmują się mężczyźni. A jak coś idzie źle, gdy brak wody staje się jeszcze bardziej dotkliwy, zawsze mogą spróbować komuś tę wodę zabrać. Wiceprezes Banku Światowego Ismail Serageldin powiedział kiedyś: „Wiele wojen w XX wieku toczyło się o ropę. Ale wojny XXI wieku będą wybuchały o wodę”. A jeśli nic się nie zmieni, mięsem armatnim w tych wojnach będą kobiety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz